środa, 27 lipca 2016

I wciąż ją kocham - recenzja książki

Tytuł: I wciąż ją kocham
Tytuł oryginału: Dear John
Autor: Nicholas Sparks
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 352
Kategoria: Literatura obyczajowa, Romans

Moja ocena: 6/10






 "Prawdziwa miłość oznacza, że zależy ci na szczęściu drugiego człowieka bardziej niż na własnym, bez względu na to, przed jak bolesnymi wyborami stajesz."

John Tyree to 23-latek wychowywany bez matki, mieszkający w cichym miasteczku w Karolinie Północnej - Wilmington wraz z ojcem. Niegdyś buntownik, miejscowy chuligan... Teraz? Zupełnie inna osoba.

Rok 2000. John chcąc zmienić coś w swoim życiu zaciąga się do wojska. Jego decyzja jest spontaniczna. Chłopak nie ma dalszych planów na przyszłość, jego relacje z ojcem są napięte, bowiem w żaden sposób nie mogą dojść do porozumienia, a dawni znajomi gdzieś się ulotnili. Krótko mówiąc, nic go tutaj nie trzyma. Służba w armii lądowej odmienia go, wykształca pozytywne cechy. Z biegiem lat chłopak dojrzewa i zaczyna mężnieć. Podczas letniej przepustki wraca w rodzinne strony. Wówczas w dość nietypowych okolicznościach poznaje piękną Savannah Curtis. Torebka dziewczyny wpada do wody i ginie w głębinach. Tutaj nasz bohater ma szansę wykazać się swoją odwagą i tak też się staje :) Targniony nagłym impulsem postanawia pomóc i wyławia torebkę, czym dużo zyskuje w oczach Savannah. Młodzi lepiej się poznają, okazuje się, że dziewczyna jest wolontariuszką i wraz z grupką przyjaciół przyjechała budować w okolicy domy dla ubogich. Z początku krótki, nic nie znaczący romans przeradza się w coś o wiele głębszego, czego obydwoje nie planowali. Są świadomi, że takie związki jak ich, mają małą szansę na przetrwanie. John jest żołnierzem i musi wiernie sprawować swoją służbę, toteż kiedy przepustka się skończy, jest zobowiązany wrócić.                         
Po dwóch wspólnie spędzonych tygodniach rozstają się pełni zmartwień i obaw, ale z gorącym postanowieniem utrzymania kontaktu.


Książki Sparksa mają wzruszać, zaskakiwać, a swą fabułą chwytać za serce. W tej pozycji mi tego zabrakło. Nie wciągnęłam się w opowiadaną historię, jak przy poprzednich powieściach. Nietypowy początek książki z góry zakomunikował zakończenie i choć kilka lat wcześniej oglądałam film i znałam ogólny zarys historii, to właśnie przez ten, jak dla mnie, feralny początek książka nie była już taka ciekawa i wciągająca. Również długie opisy, czasami zbędne, nużyły mnie podczas czytania. Sama historia Johna i Savannah jest smutna i opowiada, jakie jest prawdziwe życie - nie zawsze usłane różami. Książka ma swoje plusy i minusy. Nie jest zła, ale też nie idealna. Można poczytać w nudne wakacyjne wieczory lub w podróży :)

poniedziałek, 18 lipca 2016

TOP 5 filmów na poprawę humoru, czyli komedie warte uwagi

5. Pieniądze to nie wszystko (2001)
reż. Juliusz Machulski


Bogaci i biedni, biedni i bogaci. Dwa zupełnie inne światy, inne poglądy, inna mentalność i inne spojrzenie na świat. Co się stanie, jeśli te dwa światy w pewnym momencie zetkną się ze sobą, połączą siły i zaczną wzajemnie współpracować?

50-letni biznesmen - Tomasz Adamczyk (Marek Kondrat) przypadkowo trafia na popegeerowską wieś, gdzie ulega wypadkowi samochodowemu. Nieprzytomnego mężczyznę znajdują mieszkańcy wsi i zabierają ze sobą. Miło zaskoczeni bogatym nieznajomym postanawiają upozorować okup w celu pozyskania grubszej gotówki. Jednak ich plan nie idzie tak dobrze, jak początkowo przypuszczali...

Film wiernie odzwierciedla realia lat 90-tych. W humorystyczny, pogodny sposób przedstawia problemy bohaterów i przekształca je w żart, ale nie szydzi z nich. Opowiada swoistą historię, przy czym nie jest sztuczny. Pod powłoką czarnego humoru i paradoksalnego żartu kryje przesłanie, które nie każdy potrafi dostrzec. "Pieniądze to nie wszystko" to stara, dobra polska komedia, przy której można się szczerze pośmiać.


4. Narzeczony mimo woli (2009)
reż. Anne Fletcher


Margaret Tate (Sandra Bullock) to twarda, pewna siebie, niezależna kobieta, której kariera rozwija się w szybkim tempie. Krótko mówiąc, to kobieta sukcesu. Wszystko idzie po jej myśli aż do pewnego momentu - grozi jej deportacja z USA do ojczystej Kanady. Jednak taka kobieta jak Margaret nie poddaje się zbyt łatwo. Jaki może być najłatwiejszy i najszybszy sposób na zyskanie stałego obywatelstwa? Oczywiście małżeństwo! Kobieta postanawia zwerbować swojego asystenta do fikcyjnego ślubu. Ten na początku nie zgadza się, ale groźba zwolnienia z pracy dostatecznie go przekonuje. Aby nie budzić podejrzeń wyjeżdżają wspólnie na Alaskę. Jednak tam wszystko się komplikuje...

"Narzeczony mimo woli" to lekka, przyjemna komedia romantyczna, która wybija się ponad inne filmy tego gatunku. Bardzo pozytywna, w mig poprawia nastrój na resztę dnia. Może fabuła nie zaskakuje i z góry wiadomo, że będzie "happy end", ale film wciąga, czaruje dobrym, niebanalnym żartem i świetną grą aktorską. Doskonałe połączenie humoru okraszonego szczyptą miłości. 


3. Millerowie (2013)
reż. Rawson Marshall Thurber


Rodzina Millerów jest dość nietypowa, choć "nietypowa" to może zbyt delikatne określenie? Główny bohater - David to dealer narkotyków. Gdy w pewnych okolicznościach traci wszystkie zarobione pieniądze - ma przechlapane. W ramach zadośćuczynienia musi przemycić z Meksyku dużą ilość nowego towaru, inaczej będzie z nim krucho... Pod przykrywką wybiera się na wakacje ze swoją fikcyjną rodziną. Dealer, striptizerka, prawiczek i dziewczyna z ulicy - prawdziwa mieszanka wybuchowa. Taka rodzina po prostu nie może być nudna, zwłaszcza że każdy chce postawić na swoim, nawet jeśli będzie to oznaczać kolejne kłopoty ;)

Humor towarzyszy do końcowej minuty, a jakiekolwiek tematy tabu tutaj nie istnieją. Film bez żadnych zahamowań, doskonała gra aktorów i komiczne teksty. Zdecydowania jedna z lepszych komedii, jakie oglądałam.  


2. Za jakie grzechy, dobry Boże? (2014)
reż. Philippe de Chauveron


Claude i Marie to francuskie małżeństwo. Trzy z czterech ich córek wyszły za mąż za imigrantów, kolejno za: Żyda, Araba i Chińczyka, co przyprawiło ich niemalże o palpitację serca. Rodzice są zrozpaczeni, że żaden z zięciów nie jest Francuzem ani katolikiem. Ostatnie nadzieję pokładają w najmłodszej córce - Laure. Tak więc, kiedy oznajmia im, że wychodzi za mąż za katolika, ich radość jest niezmierna. Jednak nie wiedzą jeszcze najważniejszego...

"Za jakie grzechy dobry Boże" to lekka francuska komedia, która przede wszystkim opiera się na powszechnych stereotypach. Pokazuje, że choć w dzisiejszych czasach wszech i wobec ogłaszamy, że jesteśmy otwarci i  tolerancyjni na innych, bez względu na ich odmienność, każdy ma jakieś drobne uprzedzenia, wątpliwości. Niestety taka już nasza natura...

Film może nie jest dla wszystkich ze względu na specyficzną tematykę, ale powinno się do niego podchodzić na luzie, z humorem. W końcu wszyscy jesteśmy różni, ale wciąż tacy sami :) 


1. Nietykalni (2011)
reż. Olivier Nakache, Eric Toledano


Dwa skrajnie różne światy i przyjaźń, która przetrwa wszystko.

Sparaliżowany milioner Philippe zatrudnia do opieki czarnoskórego chłopaka z przedmieścia - Drissa. 

Pomimo tak trudnego tematu film jest szczery, naturalny. Nie ma w nim ani grama sztuczności. Wzrusza, ale przede wszystkim bawi. Wszakże jest to komedia, nie melodramat. Wielkim atutem jest tu oryginalny humor. Swoim optymizmem Driss zmienia świat Philippe'a. Traktuje go w naturalny sposób, nie rozwadnia się nad jego losem, a jego bezpretensjonalne, swobodne zachowanie chwilami aż zaskakuje. Ta dwójka wzajemnie się dopełnia, każdy wynosi z tej relacji własne doświadczenia, a wzajemna siła i waleczne serca sprawiają, że razem są NIETYKALNI.

Nie ma takich słów, żeby opisać w pełni fenomen tego filmu. Po prostu trzeba go obejrzeć!

czwartek, 7 lipca 2016

Love, Rosie - recenzja książki

Tytuł: Love, Rosie (Na końcu tęczy)
Tytuł oryginału: When Rainbows End
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 512
Kategoria: Literatura obyczajowa, Romans

Moja ocena: 7/10







Czy to możliwe, żeby dwoje ludzi przeznaczonych sobie, przez wiele lat nie dopuszczało do siebie tej myśli? Starało się tłumić swoje prawdziwe uczucia? Okłamywać samych siebie? Żyć razem, ale jakby oddzielnie?

Rosie Dunne i Alex Stewart są przyjaciółmi od wczesnych lat dzieciństwa. Wspólnie spędzają czas, planują swoją przyszłość, chodzą na imprezy, piją, wpadają w tarapaty, a potem próbują się z nich wyciągnąć. Razem przeżywają zarówno te radosne jak i te smutne chwile. Każdy, kto zna tą dwójkę, wie, że są nierozłączni. Jednak pewnego dnia życie postanawia splatać im figla. Rodzice Alexa wyjeżdżają do Ameryki i zabierają ze sobą chłopca. Alex wyjeżdża - przekonany, że niedługo Rosie do niego dołączy. On ma studiować medycynę na Harvardzie, ona hotelarstwo w Bostonie. Ale i tym razem los nie jest dla nich zbyt łaskawy...

"Życie jest zabawne, prawda? Kiedy już myślisz, że wszystko sobie poukładałeś, kiedy zaczynasz snuć plany i cieszyć się tym, że nareszcie wiesz, w którym kierunku zmierzasz, ścieżki stają się kręte, drogowskazy znikają, wiatr zaczyna wiać we wszystkie strony świata, północ staje się południem, wschód zachodem i kompletnie się gubisz. Tak łatwo jest się zgubić."

"Love, Rosie", wcześniej znana jako "Na końcu tęczy", jest zupełnie inna od dotychczas czytanych przeze mnie powieści. Na jej treść składają się listy, e-maile, wydruki smsów, rozmów z czatu i innych pism. Na początku nie mogłam się do tego przyzwyczaić i wciągnąć w akcję powieści, ale wraz z kolejnymi kartkami czytało mi się coraz lepiej.

Historia Rosie i Alexa jest pięknym przykładem prawdziwej przyjaźni i miłości, która przetrwa najgorsze próby. Przypomina, że po burzy zawsze wychodzi słońce, a wszystkie przeszkody, które każdego kolejnego dnia życie rzuca nam pod nogi, powinniśmy pokonywać z podniesionym czołem.

"Wszyscy musimy mieć jakieś marzenia. I nadzieję, że możemy osiągnąć coś więcej, niż mamy."

Muszę przyznać, że podczas czytania wiele razy chciałam rzucić książkę w kąt i już do niej nie wracać. Przez tyle lat główni bohaterowie mijali się ze sobą, a los nie szczędził im kłopotów. Rosie swym zachowaniem i wyborami często doprowadzała mnie do szału, a ja mogłam się tylko temu bezsilnie przyglądać. Wydaję mi się, że autorka za bardzo skomplikowała losy Rosie i Alexa, już i tak bardzo skomplikowane. Kilka rzeczy mogło zostać pominiętych. Nie chcę spoilerować, więc nie będę dokładnie przytaczać, jakich.

"Love, Rosie" posiada wiele wartości i jak najbardziej jest godna polecenia. Historię Rosie i Alexa napisało samo życie, a kto wie? Może także wśród nas znajdują się osoby podobne do tej dwójki, a ta powieść pomoże uniknąć im podobnych błędów w przyszłości? :)

"Pokrewne dusze zawsze potrafią znaleźć do siebie drogę."

niedziela, 3 lipca 2016

Angelfall - recenzja książki

Tytuł: Angelfall
Tytuł oryginału: Angelfall
Autor: Susan Ee
Seria: Opowieść Penryn o końcu świata (tom 1)
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 316
Kategoria: Fantastyka

Moja ocena: 10/10






Siedemnastoletnia Penryn żyje w świecie Po. W świecie, gdzie Ziemię opanowały zastępy aniołów. Zstąpiły na Ziemie by zabijać i nie cofną się przed swym powołaniem. To już nie te same boskie istoty, które miały stać wiernie przy naszym boku, chroniąc nas przed  najgorszym. Takich jeszcze ich sobie nie wyobrażaliśmy. Istoty wydobyte z najgłębszych czeluści ludzkich lęków o niezwykłej sile i okrutnej bezwzględności, które za wszelką cenę dążą, aby osiągnąć zamierzony cel. Świat ogarnął mrok, miasta zostały zrównane z ziemią, a o elektryczności i świeżym jedzeniu można tylko pomarzyć.

Penryn została wystawiona na ciężką próbę. Dawniej nie śniłaby nawet o okolicznościach, które ją spotkały, teraz musi pokonać własne słabości i zmierzyć się z nieuniknionym. Ze wszystkich sił stara się chronić swoją młodszą, niepełnosprawną siostrzyczkę Paige i chorą na schizofrenię matkę, która już wiele razy przysporzyła jej kłopotów swoim nieprzewidywalnym zachowaniem.

Pewnego razu jest świadkiem makabrycznej sceny. Kilka aniołów walczy ze sobą. Pokonany nieszczęśnik zostaje pozbawiony skrzydeł i powoli opada z sił. Kryjówka, z której dziewczyna obserwowała całe zajście, zostaje odkryta. Anioły porywają przerażoną Paige. Penryn jest zdruzgotana, jednak nie zamierza się tak łatwo poddać. Zabiera ze sobą rannego anioła i przetrzymuje jako zakładnika, chcąc wyciągnąć z niego jakieś informacje. 
Czy Penryn uda się uratować młodszą siostrę z rąk oprawców? Czy jest jeszcze nadzieja dla ludzkości na odzyskanie tego, co im zabrano? A może nastąpił już koniec i świat pochłonie niewyobrażalna pustka?

Akcja "Angelfall" biegnie na łeb na szyję. Kiedy zaczęłam czytać, to już nie mogłam skończyć i pochłonęłam książkę w zaledwie kilka godzin. Autorka umiejętnie buduje napięcie przez całą książkę, nie pozwala czytelnikowi choćby na chwilę oderwać się od opowiadanej przez nią historii. Emocje są coraz silniejsze z kolejnymi kartami powieści, aby na koniec osiągnąć pełne spektrum, tym samym powalając czytelnika na łopatki. Postaci w książce mają charakterek. Nie są bezbarwne i sztuczne, jak to często bywa. Dobrze wiedzą czego chcą i dążą do tego. Wątek miłosny nie jest głównym elementem historii, choć stanowi jej nieoderwalną cząstkę. Nie irytuje swą słodkością i infantylnością, wręcz przeciwnie. Wszystko zostało doskonale dopracowane. Książka napisana jest lekkim, zrozumiałym językiem w narracji pierwszoosobowej, a opis jest spójny i nie ma w nim nieścisłości.


"Angelfall" bardzo mi się spodobało i bez wahania zaliczam go do grona ulubionych. Miłośnicy fantastyki i powieści o aniołach nie będą zawiedzeni, także polecam - czytajcie :)